Tekst i zdjęcia: Marian Lenz
Było to ponad ćwierć wieku temu w pierwszych dniach października 1997 r., gdy w Genui oczekiwałem na przedostatnią, dwutygodniową załogę. Niestety przybył tylko jej organizator sternik jachtowy; sprawny i dobry żeglarz.
We dwóch wypłynęliśmy następnego dnia po południu, gdyż miałem w Chiavari odebrać przyrząd GPS, przekazany do naprawy poznanemu w San Remo polskiemu kapitanowi, który tam z rodziną mieszkał i pracował na jachcie jakiejś fabrykantki. Ledwo wypłynęliśmy, gdy na Genuę po długim okresie wspaniałej pogody lunęła potężna, dwugodzinna ulewa, która zmyła i spłukała całe miasto. Do Zatoki Genueńskiej spłynęły zwały brudów i odpadów, aż zatoka nieprawdopodobnie nimi cuchnęła!
Po ulewie zaczął wiać silny jesienny, lokalny, wiatr tramontana (NW) wiejący zwykle 1-2 dni i zwany po włosku burrasca (8 B). Nigdy nie bywałem w Chiavari więc postanowiłem skrócić przejście i za Portofino zatrzymać się w Santa Margherita Ligure, gdzie spodziewałem się dobrych warunków postoju. Jednak za falochronem portu ujrzałem wzburzone fale tłukące niemiłosiernie o jego wewnętrzną część będącą nabrzeżem. Cumowanie burtą lub rufą na kotwicy było niemożliwe, bryzgi wody wyskakiwały na nabrzeże.
Falochron/nabrzeże kończył się uskokiem i wydawało się, że tu będzie znośnie.
Rzuciłem kotwicę na długim łańcuchu i stanąłem rufą za uskokiem, chroniąc prawą burtę odbijaczami. Tymczasem burrasca zaczęła szaleć szkwałami i zamieniła się w burrasca forte (9 B). Sytuacja stawała się dramatyczna. Czy kotwica nie puści? Ale jeśli tak, to rzuci nas o keję! Na wszelki wypadek silnik całą noc trzymałem na luzie, aby w razie problemów wspomóc kotwicę, czy nawet ją wybrać i odpłynąć.
Jacht był duży: 15,4 m długości, 4,4 m szeroki, zanurzeniu 2,2 m i masie ponad 20 ton. Armator budował go z myślą o rejsie dookoła świata (sic!), więc solidnie, nie szczędząc materiału. W trakcie budowy wydłużył kadłub o 1,5 m od pierwotnego projektu, a ponieważ nie pilnowano ciężarów, w efekcie po wodowaniu trzeba było na dziobie dołożyć ok. 1,5 tony ołowianego balastu. Teraz to wszystko miotało się na jednym łańcuchu, tuż przy kei.
Za dnia burrasca się wywiała i wtedy na falochronie ujrzeliśmy tablicę informacyjną administracji portowej: „CAUTION WHARF UNPROTECTD IN CASE OF SEA STORM”. Teraz wszystko jasne! W nagrodę za nocne stresy ujrzeliśmy wspaniałą panoramę miasteczka.
Później przy odejściu okazało się, że moje obawy co do kotwicy okazały się płonne. Trzymała doskonale.
SANTA MARGHERITA LIGURE
Miasteczko znajduje się nad zatoką Tigullio, liczy około 10 tys. mieszkańców i leży w pół drogi między słynnym Portofino, i nie mniej słynnym Rapallo (tu położono podwaliny pod II wojnę światową). Miejscowość znana była już w VI wieku jako trzy osady rybackie o nazwie Pescino (Rybaki). Padało ofiarą napadów Saracenów, od 1229 należało do Genui, od 1432 do Wenecji, w 1549 napadli je Turcy. Zmieniło też nazwę na Santa Marhgerita. W czasach Napoleona weszło w skład Cesarstwa Francuskiego i ponownie zmieniono mu nazwę na Porto Napoleone. Po jego upadku powrócono do poprzedniej nazwy, by dekretem miasta z 1863 r., dla odróżnienia wśród wielu Margherit, dodać „Ligure”.
W 1658 r. zbudowano tutaj Santuario di Nostra Signora della Rosa, czyli sanktuarium Matki Bożej z Różą i Chiesa di Margherita d’Antiochia, bazylikę św. Małgorzaty Antiochiańskiej, dominującą nad portem i nadającą mu szczególny urok. Na prawo od niej znajduje się Villa Durazzo i jej ogrody, a niżej nad brzegiem zamek.
Tutejsi rybacy słyną z połowu Gamberi Rossi, czyli czerwonych krewetek. Chociaż trafiają się i inne ryby, a nawet ryby miecze. Poszczególne wioski rywalizowały ze sobą jako „Margheritini” i „Giacomini”. Na pamiątkę rywalizacji tutejszy jacht klub organizuje regaty Palio Marinaro del Tigullio, w których bierze udział siedem miejscowości: Chiavari, Rapallo, S. Margherita Ligure, Sestri Levante, Lavagna, S. Michael Pagana i Zoagli.
Wpierw udajemy się Costa dei Delfini, Wybrzeżem Delfinów, wzdłuż Rezerwatu Morskiego Portofino, w którym chronione są krzewy koralowca paramuricea clavata, do trzy kilometry odległego Portofino. A po powrocie do…
Całość tekstu znajdziecie w jesiennym wydaniu Morza (3/2025)