Tekst: Hanka Ciężadło
W majowym wydaniu „Morza” z 1959 r. znaleźliśmy ciekawostkę o rybach podróżujących samolotami. Warto pamiętać, że były to czasy, gdy taka podróż była poza zasięgiem przeciętnego Kowalskiego – dlaczego zatem ryby dostąpiły takiego zaszczytu? W jaki sposób przygotowywano je do lotu – i jak się to robi dzisiaj?
MORZE ’59: „RYBY PODRÓŻUJĄ SAMOLOTAMI”
W archiwalnym numerze czytamy, że linie lotnicze coraz częściej otrzymują zlecenia przewozu ryb tropikalnych. Aby jednak taki „pasażer” mógł przetrwać podróż, potrzebne są specjalne „rybie mufki”. Ich zadaniem jest utrzymywanie odpowiedniej temperatury wody, co jest ciekawą innowacją w stosunku do wcześniejszych metod transportu żywych ryb.
Miały one polegać na ustawianiu pojemników z wodą na podłodze samolotu i podgrzewaniu ich, by zapewnić zwierzętom minimum komfortu, co miało być szczególnie istotne podczas postojów samolotu na lotniskach w chłodniejszych krajach. Niestety często się zdarzało, że wskutek zmian położenia samolotu woda się wylewała, a ryby umierały.
Rybie mufki miały działać na zupełnie innej zasadzie: wlewało się do nich wodę o odpowiedniej temperaturze, umieszczało się wewnątrz rybę i pompowało do wnętrza tlen w takiej ilości, by cała wolna przestrzeń została nim wypełniona. W takich warunkach zwierzę mogło podróżować nawet 5 dni. Mufki najwyraźniej zajmowały mniej przestrzeni niż stosowane wcześniej zbiorniki z wodą, ponieważ jednorazowo można było przewieźć w ten sposób nawet 500 ryb, co zmniejszało koszty transportu o połowę. Nie podano co prawda żadnych kwot, ale można domniemywać, że nie była to tania zabawa. Autorzy tekstu podają zresztą, że odbiorcami takich ryb były muzea i akwaria oceanograficzne; nie wspominają o prywatnych hodowcach.
JAK TO WYGLĄDA DZISIAJ?
Przede wszystkim warto wyjaśnić, czym jest mufka: pod tą nazwą kryje się rura wykonana z futra lub ocieplanego materiału, przypominająca rękaw i stanowiąca alternatywę dla rękawiczek. Na Wikipedii czytamy, że schyłek popularności mufek to lata 50. ubiegłego wieku – czytelnicy w 1959 roku mogli ich jeszcze używać.
Kolejną różnicą jest fakt, że podróż samolotem nie jest już nieosiągalnym marzeniem, a świat się jakby skurczył: podróżujemy, kupujemy przedmioty wyprodukowane na drugim końcu świata, i nie uważamy tego za żaden luksus. To życie w globalnej wiosce ma jednak swoją cenę – a jest nią szybsze rozprzestrzenianie się chorób oraz gatunków inwazyjnych.
Dlatego właśnie jednym z największych wyzwań podczas transportu zwierząt samolotem jest nie tyle zapewnienie im odpowiednich warunków, ile skompletowanie dokumentacji dotyczących szczepień i stanu zdrowia, a w przypadku niektórych gatunków – zdobycie certyfikatów dowodzących, że zwierzę nie pochodzi z nielegalnego źródła.
PODRÓŻOWANIE Z RYBĄ
Wyobraźmy sobie, że mamy w domu akwarium, a w nim – ulubioną rybkę, którą chcemy zabrać na wakacje do Ameryki. Po drodze jest kawał wody, więc wybieramy samolot zamiast statku – a ponieważ jesteśmy patriotami, stawiamy na Polskie Linie Lotnicze LOT. Jak zatem będzie wyglądał
transport rybki? Otóż… nijak. Przewoźnik z jakiegoś powodu pozwala jedynie na transport kota, psa lub fretki. (…)
Całość tekstu dotyczącego lotniczych podróży (nie zawsze legalnych) w wykonaniu rybek znajdziecie w najnowszym wydaniu magazynu Morze 2/2025.