Tekst: Hanka Ciężadło
W tym roku odeszła na wieczną wachtę Danuta Kobylińska-Walas, pierwsza w Polsce kobieta-kapitan żeglugi wielkiej. Nazywano ją różnie: Madame Commandante, Madame la Capitaine, Woman Sea Captain, Frau Kapitän, a czasem po prostu… Kapitan Żaba. Czegokolwiek byśmy o niej nie napisali, zawsze będzie to jedynie namiastka tego, kim tak naprawdę była i co zrobiła dla przebicia niejednego szklanego sufitu. Spróbujmy jednak zmierzyć się z tą legendą w spódnicy… a może właśnie w spodniach?
Jak to się właściwie zaczęło?
Jak to zwykle bywa z nietuzinkowymi postaciami – zupełnie niepozornie. Mała Danusia przyszła na świat w 1931 r. w Kozietułach, w majątku dziadka, gdzie spędziła część dzieciństwa, przerwanego przez napaść Niemiec i Związku Radzieckiego na Polskę. W czasie wojny była świadkiem, jak dzielni żołdacy z Armii Czerwonej zrobili sobie w ogrodzie dziadka ognisko, paląc zabytkowymi meblami i książkami oraz upijając się alkoholem (częścią majątku była gorzelnia).
Po zakończeniu II wojny światowej wraz z rodziną została wyrzucona z włości dziadka i zamieszkała w Kamieniu Pomorskim. Tam po raz pierwszy zetknęła się z morzem; wspominała, że razem z kolegami pływała wówczas jakąś dziurawą jednostką. Kiedyś nieopatrznie stanęła na mostku nawigacyjnym – i od tej chwili już wiedziała, co chce w życiu robić. W 1946 r. ukończyła kurs żeglarski, wbrew wszystkiemu planując karierę marynarza. Oczywiście były to czasy, gdy władza ludowa promowała hasło „kobiety na traktory” – ale żeby zaraz na statki?
Kiedy po zdaniu małej matury wysłała podanie do Państwowej Szkoły Morskiej, początkowo otrzymała odpowiedź: „Naboru kobiet nie przewidujemy”. Mimo wszystko młoda Danka nie zamierzała odpuścić. Usilnie zabiegając w ministerstwie o możliwość oficjalnej pracy na morzu, podejmowała się każdej fuchy, która umożliwiała jej przebywanie na statku: jak sama mówiła, myła pokłady, skrobała burty, wykonywała najgorsze zadania, których nikt inny nie chciał się podjąć. Naprawdę jej zależało.
W końcu dopięła swego – została przyjęta do Państwowej Szkoły Morskiej, którą ukończyła w 1951 r. jako jedna z pierwszych kobiet. Ukończyła ze znakomitym wynikiem – ale… bez prawa do pływania. Takie już były uroki PRL, że nie każdy absolwent Szkoły Morskiej miał przywilej wypłynąć z ludowej ojczyzny; Danka akurat nie miała. Powodem odmowy była rzecz, na którą nie miała żadnego wpływu: jej ziemiańskie pochodzenie.
Kobiecy upór i obawy pana ministra
Skoro już raz przełamała opór materii, postanowiła powtórzyć sukces: pisała pisma, chodziła od drzwi do drzwi, prosząc uprzejmie o umożliwienie jej pracy na morzu. Jak później wspominała, raz naprawdę mało brakowało – któryś z funkcjonariuszy aparatu państwowego zgodził się umożliwić jej pracę na statkach, stawiając tylko jeden warunek: będzie mu pisać „sprawozdanka” z tego, co robią i mówią koledzy. Uprzejmie odmówiła.
Mimo „trudności obiektywnych” nie zamierzała odpuścić – a skoro nie dane jej było pracować na morzu, starała się chociaż trzymać możliwie blisko niego. Pracowała w Kapitanacie Portu szczecin, w Centralnym Urzędzie Marynarki Handlowej, a wreszcie w Badach Zdawczych gdańskiej i szczecińskiej stoczni. I ciągle czyniła starania o pracę na statkach, a nie w ich okolicy.
Kropla drąży skałę – i wreszcie się udało: minister żeglugi wyraził zgodę, ale… uznał, że nie można „puścić za granicę” panny – przecież ani chybi, pozna jakiegoś Włocha czy Szweda, zostanie z nim i będzie straszny wstyd. Żeby pływać, Danka musi wcześniej wyjść za mąż. Za Polaka.
W zasadzie kandydata na męża nie musiała daleko szukać – wówczas miała już chłopaka, Cześka, bosmanmata marynarki wojennej. Ten, gdy usłyszał o warunku postawionym przez ministra, powiedział: jeśli ma ci to pomóc, weźmy ten ślub. Pozornie mało romantycznie – ale jeśli się nad tym głębiej zastanowić, to tylko pozornie. Ślub rzeczywiście się odbył – a Danuta… i tak nie dostała pozwolenia na pracę na morzu. Było to możliwe dopiero po tzw. odwilży w 1956 r.
Wówczas jako asystent pokładowy zamustrowała na SS Wrocław. Potem było już, można powiedzieć z górki: w latach 1957-60 była 3. oficerem na SS Szczecin, w 1961 r. została 2. oficerem na SS Kalisz, rok później – 1. oficerem na SS Tczew i SS San. W końcu, 16 lutego 1962 r. została kapitanem.
Całość tekstu znajdziecie w jesiennym wydaniu Morza (3/2025)