W kwietniu 1789 roku kapitan William Bligh, dowódca HMS Bounty, wraz z osiemnastoma członkami wiernej mu załogi został wsadzony przez buntowników do siedmiometrowej otwartej szalupy bez map, z niewielkimi zapasami żywności i wody, oraz praktycznie bez broni. Próba lądowania na najbliższej wyspie Tofua w celu uzupełnienia prowiantu skończyła się stratą jednego człowieka i przymusową ucieczką. W tej niewesołej sytuacji kapitan zdecydował o obraniu kursu na Timor, będący wtedy kolonią holenderską, co oznaczało konieczność przepłynięcia ponad 3500 mil morskich (6700 km).
Mimo sztormowych warunków i głodowych racji żywnościowych plan powiódł się w stu procentach dzięki znakomitym umiejętnościom nawigacyjnym kapitana i 48 dni później łódź dopłynęła szczęśliwie do Kupang. W czasie swej odysei Bligh minął Fidżi, przepływając między największymi wyspami archipelagu: Viti Levu i Vanua Levu, nie próbując jednak zbliżać się do brzegów, gdyż wiedział, że mieszkańcy są kanibalami.
225 lat później po zakończonym rejsie w drodze do domu podążaliśmy poniekąd jego śladami, choć nie próbowaliśmy ominąć Fidżi, ale jej nieco zakosztować. A jest czego, gdyż jest to obecnie kraina przyjazna, pełna wielu kolorów, zapachów i smaków, wynikających z niezwykłego przemieszania się narodów, kultur i religii.
Jeśli chcecie się dowiedzieć, jakie wrażenie zrobili na podróżnikach potomkowie ludożerców, jak zbudować dom w miesiąc oraz jak smakuje słynna, odurzająca cava, zajrzyjcie do letniego numeru Morza 2/2020.