Tekst: Marek Koszur
Kilkadziesiąt stron grubego papieru kredowego. Dokument ponad wszelką wątpliwość autentyczny. Co nie znaczy, że Leon Janowski z ORP „Błyskawica” utrwalał w nim wydarzenia w chwili, gdy właśnie się działy. Krągłe litery to dowód na znajomość kaligrafii. W innym miejscu – wyrazy kreślone zamaszystym ruchem ręki, świadczą o pośpiechu piszącego. Styl niektórych wpisów sugeruje retrospektywę, inne – są wręcz relacją reporterską, jakby powstawały w czasie trwającego właśnie ostrzału okrętu przez jednostki i samoloty nieprzyjaciela. Konsultowałem te notatki z wieloma osobami. Od dowódcy ORP „Błyskawica” począwszy po „rybaków” uczestniczących w tajnych misjach na pokładach kutrów gibraltarskich. Było to na początku lat 80. minionego wieku.
Dziś podejmuję ostatnią próbę krytycznego spojrzenia na ten materiał, zanim przekażę go do archiwum. Na czerwonej okładce brulionu widoczne są daty: 1939, 1940, 1941… W środku kilkanaście luźnych kartek, jakby to były brudnopisy większego opracowania. Jest też książeczka wojskowa, wypis z przebiegu służby, adresy, imiona kobiet, sentencje literackie i pojedyncze wyrazy. Zapewne na tyle ważne, że warto było je zanotować. Ale co znaczyły? Marynarzy i oficerów polskich sił zbrojnych, uczestników walk na morzach świata obowiązywał niezwykle rygorystyczny zakaz sporządzania jakichkolwiek notatek, pisania pamiętników czy diariuszy.
– Słyszeliśmy o torturach. O psychicznym terrorze stosowanym wobec członków załóg storpedowanych statków, ludzi wyłowionych z wody. Ich pugilaresy i portfele, zawierające listy z domu i zdjęcia były w ręku przesłuchujących okrutnym narzędziem w zmuszaniu marynarzy do zdradzania tajemnic wojskowych – opowiadał mi Kazimierz Bay, chief master gunnery, szef artylerii ORP „Dragon, pierwszego krążownika w dziejach polskiej bandery.
Spędziłem w jego pięknym domu przy ulicy Marii Konopnickiej w Szczecinie kilka poranków. Nieodstępujący pies, nieodzowna fajka i mój reporterski mikrofon.
– Owszem, wszystko spisałem, ale spaliłem. Nie czytam niczego o tamtych latach. Moj kolega napisał wielkie dzieło na temat naszego udziału w drugiej wojnie. Przysłał mi egzemplarz. Z dedykacją… Nie przeczytałem do końca. Dlaczego?
W tej książce nie znalazłem ani jednej sekundy z tej grozy, w jakiej przez lata tkwiliśmy. Pan sobie wyobraża? Atak. Bomby. Ostrzał. Fontanny wody. Samoloty. Brakuje amunicji, trzeba zbiec do prochowni, trzeba zanieść na pokład skrzynie z pociskami… A tu ktoś pada na kolana i zaczyna się modlić! Pan sobie to wyobraża? No, co miałem zrobić? A co pan by zrobił? Musiałem…! Nie miałem innego wyjścia. To jest wojna, a nie kaplica…
Natura człowieka dopominała się jednak refleksji wobec jednego z największych koszmarów ludzkości, II wojny światowej. Domagała się choćby tylko utrwalenia chronologii zdarzeń. Na marginesach kalendarzyków, na maleńkich karteczkach, okładkach książek zapisywano hasłowo informacje o akcjach patrolowych, konwojach, fotografowano bitwy morskie, naloty samolotów nieprzyjaciela, chwile wypoczynku. Dzięki m.in. tym zapiskom utrwalano wojenną historię Polski na morzu. Nie wykluczam, że swoje znaczenie może mieć w tym dziele także ten marynarski pamiętnik.
SYLWESTROWY WIECZOR 1983 ROKU
Brulion o czerwonych okładkach trafił w moje ręce dzięki nieoczekiwanemu zrządzeniu losu.
– Sąsiedzie, pan to musi zobaczyć… – usłyszałem w słuchawce telefonu. To był Jerzy Bakuła, szef ówczesnego WOPRu w Szczecinie był kolegą autora pamiętnika. W poł godziny dotarliśmy do jednego z mieszkań przy Wałach Chrobrego w Szczecinie.
– Wróciłam do domu po dłuższej nieobecności. Pomyślałam, posprzątam. Do pokoju męża nie wchodziłam od dnia jego odejścia… – opowiadała mi pani Maria, żona Leona Janowskiego. – Ta rysa na ścianie zdradziła starannie ukrytą wnękę nad drzwiami, zasłoniętą dobrze wymierzoną płytą kartonową. W niej mąż schował te dokumenty.
Był sylwestrowy wieczór 1983 roku. Ale sztucznych ogni nad Odrą nawet nie zauważyłem. Treść pamiętnika oraz rozbłyski po salwach armatnich ORP „Błyskawica, które widziałem na czarno-białych zdjęciach, całkowicie pochłonęły moją uwagę.
Leon Janowski wstąpił do Marynarki Wojennej w 1934 roku. Jego pasją było żeglarstwo i wioślarstwo. W Poznaniu budował kajaki, a za uzyskane z ich sprzedaży pieniądze organizował spływy do morza. Na okręcie – bazie ORP „Bałtyk” odbył szkolenie torpedowe. W 1936 roku zamustrował na ORP „Burza” z przydziałem do obsługi aparatu torpedowego. Później – na ORP „Podhalanin”, kurs podoficerski i następne specjalności. Z ORP „Grom” oddelegowany został do Anglii.
„W sierpniu 1937 roku byłem starszym marynarzem służby nadterminowej i zostałem wysłany na stocznię do Anglii, w celu odebrania budującego się tam ORP „Błyskawica”.
Wysłany zostałem na polecenie ówczesnego por. Czerwińskiego, który w 1935/6 był na ORP „Burza” kierownikiem działu torpedowego i znał mnie dobrze jako specjalistę. Zapotrzebowanie na budowę wraz z imiennym wykazem zostało podane z Anglii przez porucznika Czerwińskiego a zaakceptowane przez komandora Steyera, który był kierownikiem grupy odbiorczej jednostek budujących się na stoczni w Cowes na Isle of Wight. Wyjechaliśmy w połowie sierpnia na polskim statku s/s „Lublin” z Gdyni do Hull, a stamtąd pociągiem do Southampton i Cowes. Na stoczni mieliśmy za zadanie sprawdzenie i kontrolowanie prac wykonywanych przez robotników angielskich. Do kraju wróciliśmy 2 października tegoż roku”.
Więcej unikalnych materiałów dotyczących tamtych wydarzeń znajdziecie w „Morzu” 1/2024.