cumowanie dziobem rufą

Rozważania o cumowaniu

Tekst: Marian Lenz

Nie wiem, skąd biorą się jałowe rozważania o wyższości takiego czy innego cumowania, bowiem o sposobach cumowania jachtów rozważać można bez końca. Ostateczna decyzja zależy od sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. Nie ma jednej, jedynej zasady. Generalnie najrozsądniejsze jest cumowanie rufą do kei i zwykle staramy się tak stanąć. Tak też zwykle projektowane i wyposażane są jachty.

Basen Jachtowy w Gdyni po wojnie nie był taki jak dzisiaj. Wysadzone falochrony miały „szczerby”, przez które hulały wschodnie sztormy. Jachty stały zacumowane do zakotwiczonych bojek dziobami ku ewentualnym falom i rufami do kei.
Technika „parkowania” polegała na ustawieniu się pod wiatr, w odpowiednim momencie zrzuceniu żagli i podejściu na inercji dziobem do kei. W pół burty łapało się cumą rufową za boję, gdy zaś cuma dziobowa była na lądzie, robiono „overholung”, czyli manewr odwrócenia jachtu ku „szczerbom”. Komenda: tak stoimy kończyła akcję.


Wówczas jachty nie miały silników i wszelkie manewry robiło się na żaglach. Więc na redzie ćwiczyliśmy podejście dziobem do boi „na jajko”, aby sięgnąć do niej ręką. Na egzaminie łapanie boi bosakiem (teraz bosaki służą wyłącznie do łapania „pilotówek”) nie było mile widziane; dopuszczano najwyżej trzykrotne podejście. W latach sześćdziesiątych w Warnemude nie było mariny, więc w czasie regat Ostseewoche (’66) stawało się na rzece przy dalbach, czasem w dwa, trzy jachty burta w burtę. Oczywiście należało się zapytać, czy można i „przechodzić” przez sąsiada boso lub w tenisówkach. Jachty powinny stać odwrotnie, co umożliwia chodzenie z rufy przez dziób.

Kiedyś w na Korsyce w Bonifacio (’95) stałem burtą do kei. Francuska załoga, nie znajdując miejsca poprosiła: czy może stanąć do burty? Oczywiście! Gdy wrócili z miasta, do podziękowania dołączyli butelkę szampana! Niby nic, a cieszy. Za chwilę odpłynęli. Dwa lata później (’97), tamże, na innym jachcie stanąłem na kotwicy rufą do kei obok sporego jachtu motorowego.
Chcąc odpłynąć, usiłowałem podnieść kotwicę: raz, drugi, trzeci, czwarty… i nic, wciągarka zgrzyta i nic? Widząc nasze usiłowania, skipper z „motorowca” założył piankę, płetwy, maskę i butlę i skoczył do wody (17 m). Po chwili kotwica była odblokowana. Czym się odwdzięczyć? Olśnienie! – mam na „czarną godzinę” pół litra „Wyborowej”. Wywołało to niekłamaną radość, bowiem nie liczy się wartość, ważny jest gest!

Oczywiście cumowanie to zagadnienie bardzo rozległe – całość tekstu ( w tym różne ciekawe opowieści dotyczące tego tematu) możecie przeczytać w „Morzu” 1/2024

Tagged , , , ,