Dawno temu wśród ludzi morza panowało przeświadczenie, że baba na pokładzie to same kłopoty. Najgorętszymi orędownikami tego poglądu byli Brytyjczycy – być może dlatego, że po angielsku statek to she, czyli ona. A przecież żadna kobieta konkurencji nie lubi 😉
Faktem jest, że zakaz wpuszczania kobiet na pokład należał do najściślej przestrzeganych żeglarskich zwyczajów. Co ciekawe, był to pogląd całkowicie egalitarny – funkcjonował zarówno wśród biednych rybaków, jak i na statkach takich morskich potęg, jak British Navy.
Nieobcy był również piratom; warto pamietać, że dwie najsławniejsze w dziejach piratki – Anne Bonny oraz Mary Read – paradowały na co dzień w męskim przebraniu. Trudno co prawda dociec, czy liczyły, że uda im się oszukać pecha, statek, czy może załogę – ale z tej ostatniej przynajmniej część zorientowała się, co jest na rzeczy, ponieważ w momencie aresztowania obie panie były przy nadziei.
Czasy się jednak zmieniły. Dzisiaj kobieta na pokładzie – i to nie byle wakacyjnej łódeczki, ale nawet wielkiego lotniskowca – nikogo już nie dziwi. Coraz więcej pań zajmuje też w marynarce wojennej wysokie i odpowiedzialne stanowiska.
Oczywiście, taka zmiana musiała pociągnąć za sobą pewne reperkusje. Nowelizacji musiały ulec nie tylko poglądy ludzi morza, ale tez ich zwyczaje. Widać to chociażby w tradycyjnych (a może już nie?), marynarskich toastach.
Wszak w towarzystwie pań nie wypada już pić starego, brytyjskiego toastu „za zdrowie naszych żon i kochanek”. Tym bardziej że odpowiedź na niego brzmiała „Oby się nigdy nie spotkały!”.
Obecnie, zgodnie z zaleceniami wiceadmirała Davida Steela, Brytyjczycy wznoszą kielichy „za nasze rodziny”.
Czyżby rewolucja kulturowa? A może po prostu powrót do rzeczywistości, bo wiemy z dobrego źródła, że powtarzane chętnie legendy o „dziewczynie w każdym porcie” to… tylko legendy. Albo, co gorsza, pobożne życzenia 😉