Andrzej Perepeczko z żoną

Romantyczny jak… marynarz?

Życie ludzi morza zawsze ma w sobie szczyptę romantyzmu – jednak to, jak wielka będzie owa szczypta, jest już kwestią indywidualną. Poniżej prezentujemy pochodzący z najnowszego „Morza” fragment tekstu pt. „Wiersze o morzu zrodzone w kopalni węgla” autorstwa p. Andrzeja Perepeczko – marynarza, oficera floty handlowej, pisarza i wykładowcy Wyższej Szkoły Morskiej w Gdyni.

(…) Po tak zwanej „małej maturze”, która była wówczas po czterech latach gimnazjum, zdobyłem tytuł technika budowy okrętów w Liceum Technicznym w Gdańsku, potem Kandydata na oficera-mechanika floty handlowej i po kilku dalszych latach tytuł magistra-inżyniera maszyn okrętowych. Pracowałem też w fachu technicznym, początkowo jako palacz, motorzysta i asystent na statku pełnomorskim, a następnie jako konstruktor w Centralnym Biurze Konstrukcji Okrętowych i asystent kierownika budowy statku w Stoczni Gdańskiej.

Wszystkie te prace były bardzo oddalone od szeroko pojętej humanistyki i stanowiły dla mnie zdecydowaną prozę życia w PRL, jednakże, na szczęście, udało mi się w czasie dalekomorskich rejsów poznać szeroki i piękny świat za „żelazną kurtyną”, a także rozmaitych ludzi różnych narodowości, zawodów i przekonań.

Wciąż jednak wierzyłem uparcie, że technika i humanizm to niemożliwa para wewnątrz jednego człowieka.

Jednakże w czasie któregoś z postojów w kraju poznałem zupełnie przypadkowo uroczą panienkę. Ponieważ jedną z cech mojego charakteru były niemal błyskawiczne decyzje, w ciągu następnego postoju w kraju po krótkim rejsie pojechałem do Wrocławia, gdzie studiowała moja wybrana i tam w lokalu „Orbisu”, jak pamiętam, złożyłem jej uroczyście starannie przygotowaną propozycję i zapytałem o zgodę.

A ona na to: „Najpierw muszę zdać dyplom a dopiero potem podejmę decyzję.”

Muszę przyznać, że byłem co najmniej zaskoczony, ale w tej sytuacji nie miałem innego wyjścia, jak tylko, albo aż, zaczekać. Trudno – pomyślałem – ale chyba warto. I spytałem, kiedy będzie ten egzamin dyplomowy, który okazał się dla niej więcej wart ode mnie. Podała mi z uśmiechem dzień i miesiąc. Miało to być dopiero za przeszło rok. Nie byłem tym zachwycony, ale postanowiłem cierpliwie czekać.

Na następny rejs po tej znaczącej rozmowie, którą z trudem można określić jako próbę zaręczyn statek razem ze mną, który awansowałem na asystenta, czyli na pierwszy, najniższy na razie, stopień oficerski, został skierowany bardzo daleko, bo poprzez Singapur i Hong-Kong do komunistycznych Chin Mao-Tse-Tunga.

Statek płynął dość wolno, było zatem sporo czasu, który mogłem poświęcić na podziwianiu mórz i aż trzech oceanów, a także, ku mojemu zaskoczeniu, rosnącej z milami morskimi tęsknocie za urokliwą studentką. (…)

 Po powrocie z dalekiego rejsu nie było możliwości wypadu do Wrocławia, a dzień jej dyplomu zastał mnie w siłowni sporego motorowca na środku Oceanu Atlantyckiego.

Radiooficer wysłał mój bardzo zwięzły radiotelegram do niej, który brzmiał:

GRATULUJĘ STOP CZY SIĘ ZGADZASZ? STOP

Odpowiedź nadeszła błyskawicznie poprzez GDYNIA-RADIO i brzmiała:

DZIĘKUJĘ STOP TAK STOP

Co było dalej? Jeśli chcecie poznać całą tę historię (w tym wiersze napisane przez młodego, stęsknionego marynarza), zajrzyjcie do najnowszego wydania magazynu „Morze”.

Tagged , , , , ,