Morska Stocznia Remontowa „Gryfia” S.A. Trzeba przyznać, że brzmi to dumnie. Dlaczego zatem oddział w Świnoujściu przestał istnieć? Co dalej z terenami stoczni, położonymi w okolicy portu?
Dlaczego w ogóle trzeba było podejmować decyzję o zamknięciu jednego z oddziałów? Odpowiedź na to pytanie wcale nie jest prosta – a być może nawet nie da się jej udzielić. Oczywiście, politycy dwóch głównych partii w naszym kraju wzajemnie oskarżają się o trwające całe lata zaniedbania, które miały doprowadzić do zaistniałej sytuacji.
Faktem jest, że utrzymywanie dwóch stoczni położonych w odległości 100 km od siebie jest rzeczywiście dyskusyjne – zwłaszcza w dobie pandemii, gdy światowa gospodarka się chwieje, a chwilami wręcz zamiera, co przekłada się na drastycznie małą ilość zamówień.
Jeśli dodamy do tego fatalną postawę związkowców ze Szczecina, ich opór wobec wszelkich zmian oraz ich niechęć do jakiejkolwiek reorganizacji, można zrozumieć, dlaczego zewnętrzne firmy konsultingowe, analizując sytuację Gryfii już w 2017 roku stwierdziły, że jej najsłabszą stroną są… silne związki zawodowe. To właśnie dzięki nim struktura zatrudnienia bardziej przypominała czasy PRL-u, niż XXI wiek: w Gryfii około 70 proc. zatrudnionych stanowili pracownicy biurowi, a tylko 30 produkcyjni. W prywatnych stoczniach na produkcji pracuje 89-90 procent załogi.
Z drugiej jednak strony, stocznia w Świnoujściu jest nam naprawdę potrzebna. Trudno wyobrazić sobie przecież port morski niemający żadnego zaplecza remontowego. Co się stanie, kiedy wpływający do Świnoujścia statek ulegnie jakiejś awarii? Czy trzeba będzie go holować do Szczecina?
Tak naprawdę świnoujska stocznia wcale nie była skazana na upadek. O tym, czy i w jaki sposób można ją było uratować, porozmawialiśmy ze specjalistą od gospodarki morskiej Rafałem Zahorskim. Całość tekstu znajdziecie w najnowszym wydaniu magazynu „Morze”.
Fot. Sławomir Ryfczyński
iswinoujscie.pl
ikamien.pl
radioswinoujscie.pl